W końcu jesteśmy w Turcji i jakoś dziwnie zaraz po przekroczeniu granicy, wypogodziło się. Mała obawa przed wjazdem na teren Turcji, dlatego, ze jeden samochód na dowodzie tymczasowym, a w drugim nie ma właściciela. Jest co prawda pozwolenie ale napisane w języku angielskim a nie tureckim jak nakazują ich wymogi. Celnicy są bardzo przyjazdni. Wszystko idzie po naszej myśli. Zatrzymujemy się na jakieś jedzonko i tu pierwsza miła niespodzianka. Płacimy tylko za kebaba a dostajemy sałatki, grilowane wrzywa, każdy zupę, oczywiście michę z melonami (tak pysznych melonów nie kupimy za żadne pieniadze w Polsce) i arbuzami, co chwilę uzupełnianą. Częstuja nas kawą, herbatą i wodą mineralną. To się nazywa gościnność. Zostawiamy napiwek, a facet po chwili wybiega z dwoma reklamówkami wypełnionymi butelkowaną wodą mineralną ( to chyba w podzięce za napiwek). Nice.